Samorządowcy sprawdzają się w Sejmie. Zachęcamy do lektury wywiadu z posłem Wiesławem Ryglem, jaki ukazał się na łamach Zielonego Sztandaru w dniu 10 kwietnia br.
Rozmowa z posłem PSL Wiesławem Ryglem
W Sejmie zajął Pan miejsce posła Leszka Deptuły, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Czy trudno było go zastąpić?
– Każdy człowiek jest inny. Różnimy się i w wyglądzie i w poglądach. Ale każdy człowiek jest ważny. Jednak czasem rodzą się tacy ludzie, których strata boli bardziej. Tacy, których nie można zastąpić. Takim człowiekiem był z pewnością Leszek. Jego zasługi, zwłaszcza dla ziemi mieleckiej są ogromne. Ja współpracując z nim od kilku lat wiedziałem, jakimi problemami się zajmuje, co go boli, co chciałby zmienić. Myślę, że w moich działaniach jest wiele elementów wspólnych, zwłaszcza w postrzeganiu roli i znaczenia samorządów. Choć też oczywiście są różnice. Niemniej staram się jak najlepiej wypełnić lukę po Leszku.
Zanim został Pan posłem przez wiele lat był Pan aktywnym samorządowcem. Czy doświadczenie zdobyte w samorządzie jest przydatne w pracy parlamentarnej?
– To bezcenne doświadczenie. Ja zaczynałem swoją przygodę z samorządem pracując w Urzędzie Gminy i Miasta Ropczyce, potem pełniłem urząd starosty ropczycko-sędziszowskiego. Wreszcie zostałem doradcą wojewody i dyrektorem wydziału infrastruktury Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego w Rzeszowie. Na początku pracując w Urzędzie Gminy i Miasta zaczynałem od takich przysłowiowych problemów jak sprawy osiedlowych chodników. Na koniec pracując w Urzędzie Wojewódzkim odpowiadałem za tak duże inwestycje, jak przebudowa przejść granicznych ze Słowacją. Teraz patrząc z perspektywy czasu widzę, jak ważne było każde z tych doświadczeń. Praca w samorządzie to nie tylko teoria, ale przede wszystkim praktyka. To także kontakt ze zwykłymi ludźmi, z ich prostymi problemami. Samorządowcy jeśli trafią do parlamentu lepiej dostrzegają wpływ prawa tam uchwalonego na pracę samorządów i życie zwykłych ludzi. Posłowie bez tego bagażu doświadczeń często myślą tylko teoretycznie, nie znają praktyki. Są bardziej skorzy do poparcia pomysłów oderwanych od rzeczywistości. Natomiast posłowie obeznani z pracą samorządów zanim podniosą rękę, by poprzeć dany projekt, przedtem dobrze się zastanowią jak on wpłynie na nasze życie. Dlatego im więcej ludzi z doświadczeniem samorządowym w parlamencie, tym lepiej dla uchwalanego prawa. I tym lepiej dla zwykłych ludzi.
Jest Pan członkiem sejmowej Komisji Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej oraz od niedawna także Komisji Finansów. Jaki jest stan finansów publicznych?
– Sytuacja jest na pewno skomplikowana. Nasza gospodarka jest sprężona z innymi. A wiadomo, że sytuacja na świecie jest trudna. Mimo to dotychczas Polska dość dobrze radziła sobie z kryzysem, przez cały czas utrzymując wzrost gospodarczy. Ale poziom zadłużenia publicznego zbliża się do konstytucyjnego progu 55% PKB. Dodatkowo pojawiają się zobowiązania wspólnotowe. Minister finansów Jacek Rostowski ustalił z komisarzem unijnym ds. gospodarczych i walutowych Oli Rehnem, że Polska ograniczy do 2012 r. roczny deficyt w sektorze finansów publicznych do 3% PKB. Dlatego oszczędności w sferze wydatków publicznych nie unikniemy. A nie wolno zapominać, że będzie to bolesna próba. Zadaniem polityków jest sprawić, by zwykłych obywateli bolało jak najmniej.
Ministerstwo Finansów przekonuje, że uda się ograniczyć zadłużenie. Nie ma powodów, by nie wierzyć ministrowi Rostowskiemu. Optymistycznie nastrajają dane z ub. r. Planowany w budżecie deficyt na 2010 r. opiewał na kwotę 52 mld zł, ale faktycznie wyniósł zdecydowanie mniej, bo około 46 mld zł. To na pewno pozytywna informacja. Cały pakiet związany z konsolidacją finansów publicznych jest sensowny. Takie działania jak ograniczenie składek do OFE, zresztą propozycja minister pracy i opieki społecznej Jolanty Fedak z PSL, czy zmniejszenie zasiłków pogrzebowych są niewątpliwie potrzebne. Jednak z drugiej strony trzeba być otwartym na krytyczne uwagi. Ja np. uważam za błędny pomysł, by ograniczyć ustawowo poziom, do którego mogą się zadłużać samorządy.
Czyli nie wolno szukać oszczędność w samorządach.
– Dokładnie. Nie tylko inwestycje państwowe, ale i samorządowe napędzają koniunkturę. Samorządy potrzebują pieniędzy, by sięgnąć po środki unijne. Wiadomo, że bez odpowiedniego wkładu własnego nie mogą na nie liczyć. Uderza to zwłaszcza w biedniejsze samorządy, bo ci bogatsi te środki jakoś sobie zorganizują. Ci mniej bogaci muszą je pożyczyć. A pieniądze te wspierają przede wszystkim inwestycje infrastrukturalne. Inwestycje, które mają niebagatelne znaczenie dla rozwoju wielu województw, powiatów, mniejszym miast, czy gmin. Weźmy np. Podkarpacie, które reprezentuję. W tej chwili w regionie trwają wielkie inwestycje infrastrukturalne. Trwa budowa autostrady A4 i fragmentu odcinka drogi ekspresowej S-19 w okolicach Rzeszowa, a w tej udało się podpisać umowę na modernizację linii kolejowej E-30. Jeśli weźmiemy do tego rozwój przemysłu lotniczego, podpisanie umowy o szerokopasmowym Internecie, modernizację dróg wojewódzkich i przejść granicznych z Ukrainą, to perspektywy są obiecujące. Dzięki tym inwestycjom Podkarpacie ma szansę na rozwój. Świetnie dostrzegają to samorządy, które nie chcą pozostać w tyle. W oparciu o środki unijne same również rozbudowują i modernizują infrastrukturę, bo wiedzą, że w ten sposób zwiększają szanse na przyciągnięcie potencjalnych inwestorów. Wymienić tu można np. wybudowaną w zeszłym roku obwodnicę Ropczyc, czy powstającą właśnie obwodnicę Jarosławia. Ale jeśli na samorządy zostanie narzucony taki kaganiec, podobne inwestycje wyhamują.
W 2010 r. Polskę i Podkarpacie nawiedziły silne powodzie. W wielu miejscach okazało się, że tragedia byłaby mniejsza gdyby nie długoletnie zaniedbania w infrastrukturze przeciwpowodziowej. Co trzeba zrobić, by Podkarpacie nie nawiedzały takie powodzie jak w minionym roku?
– Rzeczywiście przez długie lata byliśmy w okresie suszy hydrologicznej. To nas wszystkich uśpiło. Nie dbano należycie o wały powodziowe, na terenach zalewowych budowano domy. Kataklizm, który zaatakował nas w ub. r. należy traktować jako wydarzenie wyjątkowe. Ale to nie znaczy, że nie może się powtórzyć. Dlatego zawczasu trzeba być do takich wydarzeń przygotowanym m.in. poprzez rozbudowę i modernizację infrastruktury przeciwpowodziowej. Tutaj przydały się moje doświadczenia z pracy w Urzędzie Wojewódzkim. Pracując tam i odpowiadając za inwestycje drogowe wiedziałem, jak przyspieszyło prace uchwalenie specustawy drogowej. Podobne rozwiązania mogłyby przyspieszyć rozbudowę zabezpieczeń przeciwpowodziowych. Dlatego już w maju 2010 r. wraz z posłem Mieczysławem Kasprzakiem z PSL wystąpiłem do marszałka Sejmu z propozycją przyjęcia specustawy przyśpieszającej proces przygotowania i budowy zabezpieczeń przeciwpowodziowych analogicznej do specustawy drogowej. Udało się. Natomiast w tej chwili trwają prace nad Programem Ochrony Dorzecza Górnej Wisły, który ma być przyjęty w ciągu najbliższych tygodni. Będzie on spełniał niezwykle ważną rolę. Obrazowo mówiąc program ten zapewni odpowiednie środki na wykonanie wszystkich prac związanych z ochroną przeciwpowodziową terenu dorzecza górnej Wisły. W tym m.in. środki na regulację rzek i potoków, budowę wałów przeciwpowodziowych, zbiorników retencyjnych, suchych polderów. Jeśli z jednej strony mamy już specustawę, która umożliwia szybką realizację inwestycji. Jeśli z drugiej strony będziemy mieć zatwierdzony Program Ochrony Dorzeczu Górnej Wisły, który zapewni środki na przeprowadzenie potrzebnych prac. To wtedy odpowiedzialnym jednostkom nie pozostanie nic innego, jak zabrać się do pracy.
Mimo krótkiego pobytu w Sejmie, często zabierał Pan głos na jego forum. Jedną z kwestii poruszanych przez Pana był problem różnic między cenami biletów lotniczych LOT-u w Krakowie i Rzeszowie. Bilet z Krakowa do Warszawy były trzy razy tańszy niż z Rzeszowa do Warszawy. Skąd biorą się takie różnice?
– O to samo pytałem się przedstawicieli dyrekcji LOT-u. I nie uzyskałem satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Okresowo na przełomie stycznia i lutego zanotowaliśmy olbrzymie dysproporcje między cenami połączeń lotniczych Warszawa-Rzeszów i Rzeszów-Warszawa w stosunku do linii Rzeszów-Warszawa. 28 stycznia br. w relacji Kraków-Warszawa bilet kosztował 222,92 zł. Z kolei za bilet z Rzeszowa do Warszawy trzeba było zapłacić 654,38 zł, czyli trzy razy drożej. Takie kształtowanie cen z punktu widzenia Podkarpacia jest oczywiście nie do przyjęcia. Oznacza także marginalizację Portu Lotniczego w Jasionce i uderza w pasażerów korzystających z takich połączeń. I w związku z tym interweniowałem w Sejmie. Niestety przedstawiający tę kwestię w Sejmie wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik (Skarb Państw ma 93% udziałów w PLL LOT). udzielił wyjaśnień, które są dla mnie nie do przyjęcia. Wybiórczo przedstawiał takie dane, w których te różnice się nie pojawiały. Natomiast sposób ustalania cen biletów uznał za tajemnicę handlową LOT-u. Ja oczywiście wiem, że LOT przynosi straty i trzeba podejmować takie działania, które zwiększą zyski tej firmy. Ale nie poprzez podnoszenie cen. Dla mnie takie pomysły nie mają sensu. Być może raz i drugi uda się nabrać i oszukać pasażerów, być może trochę się zarobi, ale to bardzo krótkowzroczne polityka. Oszukani odwrócą się od LOT-u, będą korzystać z innych linii, z innych środków komunikacji. Dlatego będę się tą sprawą zajmował, i w przypadku podobnych działań będę bronił interesów pasażerów.
Seweryn Pieniążek